Ponieważ od jakiegoś czasu byliśmy
drużyną, bardzo ważną, wstałam niezwykle wcześnie by sprzątnąć dom tacie.
Wzeszło słońce, a już miałam
wszystkie detengerty przygotowane na blacie. Usłyszałam czyjeś kroki schodzące
na dół, lekko ziewnęłam i ten ktoś przyszedł do mnie do kuchni.
-Cześć tato- byłam zaskoczona tym,
że wstał tak wcześnie. Kiwnął tylko głową, usiadł na krześle i przypatrywał mi
się jak otwieram butelkę „Windex’u”.
-Więc, jakie plany na twoje
urodziny? To już niebawem- zapytał w
pośpiechu, starając mówić się do mnie; zanim przyszedł Ben.
-Nie, nie za bardzo. Zapewne pójdziemy
razem we trójkę na obiad, jak zwykle- wzruszyłam się i przejechałam palcem po
butelce. Pochyliłam głowę patrząc jak kontroluję ruchy palca.
„Nie chcę
zranić takiego pięknego dziecka, jakim ty jesteś”.
Mruknęłam, kończąc pracę. Nieśmiały uśmiech rozciągnął się na mojej
twarzy, kątem oka zobaczyłam Bena wchodzącego przez kuchenne drzwi.
-Łał, wszyscy tak wcześnie wstali-
zaśmiałam się i zaczęłam pryskać płynem okna. Benny zerkał na tatę, przed tym
jak wziął miskę od coco push. Jadł w milczeniu nie odrywając od niej wzroku.
-Dobra, idę kupić trochę steków i powinienem wrócić- tata
podniósł swoją kurtkę, przewieszając ją przez ramię. -Dzięki za posprzątanie-
pokiwawszy w moją stronę głową, opuścił dom.
Najpierw chciałam zacząć od tego co
jest na dole, począwszy od podłogi. Zobaczyłam, że Ben odłożył na miejsce miskę, z
której jadł; chcąc mi pomóc wziął i pozamiatał podłogę.
-Nie musisz mi pomagać, serio-
położyłam rękę na szczotce by powstrzymać jego dalsze kroki.
-Wkrótce nie będzie można tak
powiedzieć- wymamrotał, idąc powoli w kierunku salonu i kanapy.
~*~
-One są w drodze; myślę, że będzie
dobrze- tata powiedział to, jak wszyscy troje staliśmy w przedpokoju. Z Benem
ustaliśmy na schodach. To było jak jakaś
scena z filmu.
Wszyscy usłyszeliśmy trzask
zamykających się drzwi od samochodu, gdy wyszły dwie osoby. Tata otworzył
drzwi, tylko by pokazać twarz Becky i jej matki, Susanne.
Westchnęłam i podałam Becky rękę,
powodując u tacie lekkie zmieszanie.
-Savannah!- Bekcy cieszyła się,
przytulając mnie. –Becky- przerzuciłam oczami, odwzajemniając uścisk z
grzeczności. Ben przytulił ją i razem przywitaliśmy się.
15 minut później siedzieliśmy przy
stole, zjadając w ciszy. Susanne była bardzo piękną kobietą. Miała długie,
blond włosy i drobne, szczupłe ciało. Przypominała mi poniekąd mamę Miley
Cyrus. Tylko bez tego drażniącego akcentu.
-Przepraszam, że mój syn nie mógł
przybyć tutaj z nami, jest zajęty w collegu. Nie ma czasu- powiedziała
przepraszająco.
Spoglądałam na Bena, czekając by coś
powiedział, nie wykrztusił nic z siebie do tej pory.
-Kto jest twoim synem?- zapytał
szybko, tak jakby czytał w moich myślach.
Chytrze się uśmiechnęłam, czekając by odpowiedziała.
-Louis Tomlinson- Susanne postawiła
szklankę na stół. Ben wypluł z ust Pepsi, siedział oszołomiony powoli
oddychając. Wszyscy pogrążyli się w grobowej ciszy, oczy Bena utkwiły w jego
talerzu, kontrolował oddech.
-Louis… jest twoim synem?- odezwał
się, dając możliwość każdemu z nas przestać patrząc na słabego i wkurzonego
Bena.
„Na certyfikacie widnieje jego
nazwisko, a Louis ma mojej matki.”
Porozumiewawczo skinęłam, spojrzałam
na swój pusty talerz, zrozumiawszy że kiedyś był na nim stek. Wow, musiał być
ostro w nieładzie, gdy byłam wściekła na słowa Susanne.
-I jeszcze jedna niespodzianka!- tata
wstał, Ben na niego dziwnie spojrzał. –Mamy zamiar pobrać się w przyszłym roku! –chwycił delikatnie za dłoń Savannah i
pocałował ją.
-Jeej!- Becky tak się ucieszyła z tego, że pewnie
nawet nie ogarnęła tego.
Spojrzałam na dłoń Savannah, na której
spoczywał już pierścionek. Zauważyła,
że gapię się na jej rękę, więc schowała
ją pod stół.
Napięcie w pokoju zmalało kiedy Benny
podskoczył nagle na krześle, rzucił
serwetką na swój talerz, następnie zrzucając go na podłogę robiąc przy tym głośny
huk. Jego wielkie, monstrualne ciało rzuciło się w stronę drzwi, roztrzaskał szybę
w drzwiach zamykając mocno drzwi.
Wszyscy wstrzymali oddech kiedy to
się stało.
-Pójdę po niego- westchnęłam, poszłam
w stronę drzwi, biorąc po drodze kurtkę, starając nie wdepnąć stopą w szkło.
Znając Bena, pewnie pójdzie do
centrum, niedaleko stacji kolejowej. Zawsze znajdowałam go tam, gdy musiał się
wyżalić.
Powiedział mi, że myśli nad
opuszczeniem miasta, ale nigdy na to nie miał odwagi, więc tylko siedział i
obserwował pociągi. Było już ciemno, i szczerze mówiąc mogłam się zgubić, gdybym
go nie goniła tak wiele razy.
Ukazały się tory kolejowe, które zostały
całkowicie opuszczone.
-Ben?- krzyknęłam. Rozejrzałam się w
około, słysząc pstrykanie kciukami z drzew posadzonych niedaleko mnie. Wywróciłam
oczami, przypomniawszy sobie, że to pewnie dowcip, który prawdopodobnie miał mnie
przestraszyć. Poszłam w kierunku drzew, widząc wokół mroczną postać.
-Ben, stul się.
Mroczna postać warknęła, i zdałam
sobie sprawę, że nie był to Ben. Cofałam się szybko, ale głos kazał mi przestać.
-WRACAJ DO DOMU!- ryknął.
Dosłownie sekundę później, postać poszła na tory kolejowe, pokazując co Ben robi. Moje ciało przeszedł szok,
zobaczywszy co znajdowało się naprzeciwko mnie.
___
oto kolejny rozdział SW, który dedykuję @sulinbitch hehehe,
komentujcie bo to serio motywuje hłe hłe xx
Dżemek